wtorek, 29 kwietnia 2014

HITY I KITY - KWIECIEŃ 2014



HITY I KITY TORUNIARNI

PRZODEM I TYŁEM – LOKALNIE –
DO RZECZYWISTOŚCI
I DO BYLEJAKOŚCI

I znów miałam problem z dokonaniem wyboru. Że w przypadku HITÓW – to super, gorzej, że w odniesieniu KITÓW...
Na końcu postu refleksja dotycząca HITU kwietnia i zjawiska makdonaldyzacji kultury. Zachęcam do lektury i zastanowienia.

 
HIT

HIT kwietnia to Dzień Wolnej Sztuki (Slow Art Day), impreza zorganizowana 26 kwietnia w całej Polsce przez Moiseum Zuzanny Stańskiej. We współpracy z pięćdziesięcioma muzeami i galeriami. Od wielkich po najmniejsze (lista tutaj). Brawo dla instytucji z Torunia oferujących wybrane dzieła w Dniu Wolnej Sztuki! To Centrum Sztuki Współczesnej oraz Galerii Sztuki Wozownia.

Wielka szkoda, że dwie największe w mieście placówki muzealne nie zainteresowały się tym ciekawym projektem. Tu moja ocena zdecydowanie zmierza w kierunku KITU...
Z lewej Centrum Sztuki Współczesnej.
W tym miejscu, przy Wałach gen. Sikorskiego, spotykają się
trzy epoki i style w architekturze:
historyzm (d. Gewerbeschule, ob. UMK),
modernizm (tzw. harmonijka, d. Starostwo Krajowe Pomorskie, ob. UMK),
postmodernizm (CSW).


Czuję się w obowiązku odnotować także wyróżnienie specjalne Europa Nostra Awards dla samorządu województwa kujawsko-pomorskiego za opiekę nad zabytkami. To ogromne wyróżnienie. Jednak w kategorii HITU toruniarni wyżej oceniłam to wydarzenie, które ma większy wymiar kategoriach społecznych.
KIT

KIT kwietnia to „konstrukcja” mostu świetlnego przez Wisłę. Pomysł fajny, ale wykonanie jak zwykle. Świet(l)na porażka. Za ciężkie pieniądze. A wystarczyło projekt przedyskutować i skonsultować z fachowcami PRZED podjęciem kosztownych decyzji.

Kolejny
KIT
to miejscowy model niewolnictwa = traktowanie pracowników przez pracodawcę jak własności. Chodzi o zakaz
dla aktorów Teatru Baj Pomorskiego występowania w rozpoczynającym działalność Impresaryjnym Teatrze Muzycznym. Zakaz wydany przez dyrektora Baja. W mojej ocenie to skandal. Pewnie nie jedyny w tym mieście (w
iem, znam z autopsji), tyle, że głośno zwerbalizowany.
Jeśli chce się mieć pracownika na wyłączność, jego twarz, nazwisko, talent, trzeba zawrzeć z nim kontrakt z zakazem konkurencji i zaoferować STOSOWNE WYNAGRODZENIE. 

REFLEKSJA
dotycząca HITU kwietnia (nie tylko dla muzealników)
Slow Art Day, czyli Dzień (Po)Wolnej Sztuki i Noc Muzeów wyrastają z jednej idei: zachęcenia do udziału w kulturze w formie oferowanej przez muzea. Cele podobne, ale różne formy i grupy docelowe. Każda z akcji odwołuje się do innych potrzeb i mechanizmów percepcji.
Slow Art Day to trochę przeciwieństwo Nocy w Muzeum – indywidualna kontemplacja kontra impreza masowa; edukacja, przeżycie i okazja do refleksji kontra rozrywka i powierzchowne poznanie  tego (raczej: zapoznanie się), co oferuje muzeum. Słowo „kontra” nie oznacza w moim rozumieniu antagonizowania obu tych rodzajów aktywności w muzeum. Oba są ważne.
Noc Muzeów, realizowana w polskich muzeach od 2003 roku (w Europie, od Berlina począwszy, od 1997 roku), w jakimś sensie spełniła już swoje zadanie. Chciałoby się powiedzieć: czas na zmiany. A skoro te nadeszły, trzeba umieć (i chcieć!) na nie zareagować. „Się dzieje”, skoro Dzień Wolnej Sztuki, debiutujący w Polsce w 2011 roku (w Europie także od czterech lat), dziś jednoczy 50 placówek w Polsce. Duża w tym zasługa Zuzanny Stańskiej i Jej Moiseum.
Noc Muzeów, nocne spotkania – czyli inne aniżeli codzienność muzealna – pokazały, że muzeum jest fajne, że sporo w nich się dzieje, że można tam fajnie spędzić czas. Właśnie FAJNE – cokolwiek to znaczy – bo celem było skrócenie dystansu między hermetyczną z pozoru instytucją a potencjalnym odbiorcą.
Noc Muzeów to tłumy widzów (właśnie: widzów raczej niż uczestników), nieustanny ruch, ścisk i zgiełk – tym samym mało komfortowe warunki oglądania ekspozycji, kolejki do miejsc najbardziej atrakcyjnych (= najdroższych). Używając odniesień literackich – to ZBIÓR DZIEŁA WSZYSTKIE – dużo za dużo i wszystko naraz.
Dzień Wolnej Sztuki to kolejny krok w oswajaniu muzeum, w odniesieniu do publiczności w różnym wieku, o różnym potencjale i oczekiwaniach. Krok w jakimś sensie spersonalizowany, pozwalający na indywidualny, bardziej intymny kontakt z zabytkami. Inaczej niż podczas Nocy Muzeów. Dzień Wolnej Sztuki pozwala na wyzwolenie osobistych emocji w kontakcie z dziełem, czyli próbuje pokazać / uświadomić to, co w ich poznaniu i ich wewnętrznym konstruowaniu jest tak ważne. Indywidualny odbiór.
Dzień Wolnej Sztuki to kilkuosobowe grupki skupione wokół pięciu wybranych eksponatów, to „zatrzymanie” w miejscu i czasie (arcyważne w dzisiejszym nieustającym pędzie i pospiechu), także w „czasie historyczno-artystycznym”. Używając odniesień literackich – to MONOGRAFIA.
Gdyby odwoływać się do piramidy potrzeb Maslowa, Noc… odpowiada na potrzeby rozrywki, w jakimś sensie także potrzebę przynależności, a Dzień… – na potrzeby poznania siebie, szacunku i uznania, samorealizacji. Obie akcje odpowiadają na potrzeby poznawczą i estetyczną. A tak bardziej prozaicznie i dosłownie: Noc… to objadanie się, a Dzień… – delektowanie smakiem. Wybierz, co wolisz: ilość lub jakość.

Akcja Dzień Wolnej Sztuki (choć bardzo nie lubię określenia „akcja” i wszelkiej akcyjności) jest ważna w zapobieganiu makdonaldyzacji kultury (czy jej powstrzymanie jest możliwe?), zagarniającej w coraz większym tempie coraz większe jej obszary. Przykra to konstatacja w roku 25-lecia wolności. Wolności i wolnego rynku, który trudno zastosować bezkrytycznie w odniesieniu do kultury. A jeśli tak się dzieje (+ nieprawidłowości w zarządzaniu) – to efektem jest ograniczenie i prymitywizacja idei i misji muzeum – do działań medialnych, pokazowych, pod publiczkę, akceptowanych przez władze itp. Nikt już nie pamięta, że wystawa to intelektualno-artystyczne zadanie (polecam artykuł dot. Andy Rottenberg). Przecież wystarczy propagandowa planszówka. Organ założycielski i tak nie widzi i nie jest w stanie ocenić różnicy...

W muzeach efekt makdonaldyzacji objawia się dominacją funkcji rozrywkowych nad elementarnymi (ustawowymi). Zapomina się, że podstawa aktywności muzeum = ZBIORY. To podstawa WSZYSTKIEGO: edukacji, badań naukowych, dokumentacji, działań artystycznych, także rozrywkowych. Dziś zbiory bywają traktowane jak balast, są kłopotem. Nie do wiary? A jednak.

Swego czasu zadałam pytanie: czy dziś muzeum potrzebny jest kustosz? Tylko pozornie retoryczne (zob. „Czy dziś muzeum potrzebny jest kustosz?”, w: „Historia sztuki dzisiaj”, Poznań 2010). Teraz wiem, że odpowiedź brzmi: NIE JEST. I nie przemawia tu przeze mnie wyłącznie rozgoryczenie po bezpodstawnym wyrzuceniu z pracy w Muzeum Okręgowym, ale obserwacja faktów w skali makro i informacje od licznych muzealników.

Inny problem to nadużywanie terminu „muzeum” i zmiana jego zakresu pojęciowego, w kierunku deprecjonowania znaczenia. Jeśli słowo muzeum oznacza dziś (prawie) wszystko, to jednocześnie i nic. Dziś każde miejsce gromadzenia i eksponowania CZEGOŚ można nazwać muzeum. A przecież PRAWDZIWE muzeum to KONIUNKCJA kilku funkcji (gromadzenie, przechowywanie, opracowanie, zabezpieczenie, eksponowanie, edukacja, udostępnianie). To świetnie, że powstają różnorakie placówki upowszechniające – zwykle przez zabawę i różne formy aktywności – wiedzę historyczną, artystyczną, regionalną itd. Ale przecież te interaktywne place / domy / miejsca zabaw to nie muzea! Przecież nikt nie nazwałby, popularnych już dziś, centrów nauki – muzeami nauki.
Skoro brakuje odpowiedniej terminologii – trzeba tę lukę językową wypełnić. Analogicznie do centrów nauki można nazwać te miejsca np. centrum tradycji, centrum kultury (już funkcjonuje). Albo na przykład: edu-gra-dom (trzy ważne funkcje: edukacja, zabawa, miejsce), edu-grator (od edukator), edu-akcja (od edukacja i akcja w znaczeniu aktywności / zabawy), edu-forum, edu-centrum. 
Może bardziej tradycyjno-historycznie – ludeion (od łacińskiego ludere – bawić się), w prostszej wersji ludeum. Świątynia zabawy – w rozumieniu kreatywnej rozrywki o charakterze edukacyjnym. Per analogiam do museion – dom muz, czyli muzeum...Co sądzicie?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz