poniedziałek, 22 sierpnia 2016

ZAGINIĘCIE DIAKONISKI, CZYLI OPIEKA ZDROWOTNA I CHOROBY INTYMNE



Poszukiwana Anna Struve, lat 20! To komunikat z końca 1902 roku, kiedy to toruńską opinię publiczną przez kilka tygodni bulwersowało tajemnicze zaginięcie młodej diakoniski. Była ona zatrudniona w miejskim domu chorych, czyli w szpitalu miejskim przy ul. Przedzamcze. (Nowoczesna lecznica ss. diakonisek przy Schwerinstrasse /ob. ul. Batorego/ powstała później, w latach 1908-1910. Siostry diakoniski to ewangeliczki poświęcające się głównie służbie społecznej.)

za: Pixabay

Diakoniska ta, jak pisano w prasie miejscowej, „od tygodni czuwała nad łożem boleści w domu prywatnym przy głównym dworcu”. Pewnego dnia z pracy nie powróciła – wypadek nieszczęśliwy czy zbrodnia? Ustalono, że Struve nie korzystała z parowca przez Wisłę, musiała więc pieszo przeprawić się przez most kolejowo-drogowy i Kępę Bazarową. Czy tam spotkało ją nieszczęście?


Fot. ze zbioru Książnicy Kopernikańskiej.

Teren przeszukano, pod nadzorem samego burmistrza Georga Kerstena – bez efektu. Podejrzewano zbrodnię, za wykrycie mordercy wyznaczono 500 marek nagrody. I wtedy zaczęły pojawiać się doniesienia od czujnych torunian: widziano Struve wsiadającą do pociągu do Poznania, schodzącą po schodach ku Wiśle – może jednak samobójstwo?
Niemieckie gazety donosiły – aby przyciągnąć czytelników (tabloidowo…) – iż jakaś starowina widziała diakoniskę… tańczącą na dachu (!), inna – w towarzystwie drugiej „siostry”, może w przebraniu...? Czy diakoniska padła ofiarą zemsty opiekuna ladacznic, którymi się opiekowała w domu chorych, a do których była dość zasadnicza? Rewizja u tegoż łotra na Mokrem (ob. dzielnica Torunia) nie ujawniła charakterystycznego złotego zegarka Anny, ale u „narzeczonej” tegoż podejrzanego znaleziono... buty zaginionej. Sutenera zatrzymano, jednak z braku dowodów niebawem opuścił areszt.

Ze starej obuwniczej reklamy prasowej.
Najbardziej sensacyjne było podejrzenie diakoniski o… romans z pewnym czeladnikiem rzeźnickim, co miało doprowadzić do wielkiej awantury z przełożoną zakładu. Szybko okazało się, że wszystkie te pogłoski są nieprawdziwe. Sprawy nie udało się wyjaśnić mimo śledztwa i usilnych poszukiwań.

Zaginiona pielęgnowała chore ladacznice. W latach 10. XX w. w kwestii zdrowotno
ści choroby weneryczne stanowiły wielki problem, a zachorowalność wzrosła znacznie w okresie I wojny światowej. Uświadamiano torunian o tym niebezpieczeństwie nawet za pomocą filmowej propagandy. W Kinematograph-Theater Metropol, na specjalne życzenie publiczności, w 1917 roku przedstawiony był film o zwalczaniu chorób wenerycznych („Es werde Licht” / „Niech stanie się światło”). Dzieciom i młodzieży wstęp wzbroniony!
W polskim już Toruniu (po 1920 r.) leczeniem wenerycznie chorych kobiet zajmowała się Lecznica Dobrego Pasterza (Zakład dla Wenerycznie Chorych, zał. 1921) przy ul. Wałdowskiej 27/29 (ob. Curie-Skłodowskiej). Ulokowano ją w gmachu dawnego Oddziału Zakaźnego Szpitala Wojskowego, z inicjatywy dr. Ottona Steinborna, który był pierwszym zatrudnionym tu lekarzem. Imię Dobrego Pasterza dodano, kiedy prowadzenie szpitala przejęło Zgromadzenie Sióstr Pasterek (od 1928 r.).
Lecznica ta była wyjątkowa, bowiem obejmowała zasięgiem całe Pomorze, a leczenie było połączone z rehabilitacją moralną i psychiczną pacjentek. Siostry prowadziły m.in. naukę różnych zawodów. Wśród chorych dominowały prostytutki leczone na koszt opieki społecznej. Były tu przymusowo doprowadzane przez policjantów, bowiem
Policja sprawowała nadzór nad osobami parającymi się nierządem, m.in. kontrolowała realizację obowiązku badań lekarskich itd. Funkcjonariusze musieli też dopilnować, aby panie te nie uciekały i… nie przyjmowały w szpitalu klientów. Ze względu na specyficzny charakter pacjentek w Lecznicy Dobrego Pasterza obowiązywał surowy regulamin (o którym w kolejnym poście).
W 1935 roku leczono tu 431 prostytutek z woj. pomorskiego. W tym samym czasie w Toruniu było zarejestrowanych 148 pań tej profesji, które badano 2 razy tygodniowo.

W
dwudziestoleciu międzywojennym tematyce tych groźnych chorób poświęcali uwagę nawet filmowcy miejscowi. W 1928 roku Agencja Kino-Reklamowa Ulfilm Sp. z o.o., ul. Ducha Św. 5, przygotowała film, z wykorzystaniem sił toruńskiej szkoły filmowej, o treści przestrzegającej młode dziewczęta przed chorobami o niecnym charakterze” i łatwowiernością prowadzącą na manowce. W ramach krajowej walki z chorobami wenerycznymi w kinach pokazywana była też amerykańska produkcja „Choroby weneryczne” (w Corso i Tivoli, 1923) – za sprawą Zarządu Okręgowego PCK. W pierwszej kolejności dla wojska (najbardziej zagrożone!), potem dla publiki cywilnej, osobno dla kobiet i dla mężczyzn. Młodzież od lat 15 ma wstęp tylko w obecności nauczycieli to nakaz policyjny! Kierownik kina był zobowiązany zapewnić obsługę „według płci”, tj. żeńską na seansach dla pań, męską – dla panów. Obrazom towarzyszyły objaśnienia: prelegentki – dla kobiet i prelegenta – dla mężczyzn. Ze strony PCK akcję pilotowały panie Tarnowska i Helena Steinbornowa. Zapewne właśnie chorób wenerycznych dotyczył odczyt dr. Ottona Steinborna w kinie Corso (1923).

„filmową profilaktykę” podjęły nawet organy… wojskowe. D
epartament Sanitarny Ministerstwa Spraw Wojskowych zainicjował powstanie obrazu To, o czem się nie myśli” (1929), ostrzegającego przez zgubnymi skutkami lekkomyślności, które prowadzą do alkoholizmu, rozpusty i chorób wenerycznych i „całego szeregu innych jeszcze popędów związanych z tragiczną rózgą chłoszczącą niemiłosiernie ludzkość w dobie dzisiejszej…” Tylko o efektach
filmowego leczenia i profilaktyki” niewiele wiadomo....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz