Muzealna
masa towarowa w toruńskim muzeum
w czasach PRL-u
i
relatywizm historyczny.
O
politycznym i ekonomicznym zagospodarowaniu muzealiów po II wojnie światowej
(referat przedstawiony na
II sesji z cyklu Stare i nowe dziedzictwo Torunia i regionu, II 2015)
II sesji z cyklu Stare i nowe dziedzictwo Torunia i regionu, II 2015)
Muzealia jako masa towarowa? Tak, tak je traktowano
w czasach PRL-u, kiedy dogmat socjalistycznej ideologii definiował i tę
dziedzinę życia. Chcę przypomnieć fragment historii, kiedy
nakazom gospodarki socjalistycznej podlegały i muzea, łącznie z nakazem
upłynniania muzealiów. Oddawano je (sic) do Centralnej Składnicy Muzealnej,
Desy i innych, także nie muzealnych instytucji[1]. Odpowiedź na pytania: z jakich przyczyn i po co?, należy do
repertuaru argumentów relatywizmu historycznego. Dziwi zapomnienie tego
fragmentu historii muzealnictwa, szczególnie wobec dystansu czasowego od
PRL-owskiej doktryny, wedle której muzea
przestały być złoconymi trumnami dla zabytków przeszłości, a stały się szkołami
mądrości i życia dla mas
ludowych[2].
Wpływy
ideologiczne na muzealną teorię i praktykę to nic nowego – były w okresie zaborów, II wojny światowej,
były i w PRL-u. Jest to doskonale czytelne np. w opracowaniu na 90-lecie Muzeum
toruńskiego, autorstwa cenionej w środowisku Haliny Załęskiej[3].
Dla tej i innych publikacji sprzed 1953 roku można szukać tłumaczenia, że
powstały przed okresem „odwilży”, jednak socjalistyczne wątki są silne także w pracach
późniejszych[4]. To
jednak inny temat.
Centralna
gospodarka planowa – jakkolwiek absurdalnie to dzisiaj brzmi – sięgnęła i
muzeów. Ideologia nie tylko wymuszała ruch masy towarowej zabytków, ale
odgrywała zasadniczą rolę w kształtowaniu roli społecznej muzeów i kierunków
ich rozwoju. W kwestii
upłynniania muzealiów ślad refleksji na szczeblu centralnym pojawił się dopiero
w 1953 roku, jednak nie zahamowało to tego procesu trwającego jeszcze przez
lata.
Polska
Ludowa za podstawowe zadania muzeum uznała edukację mas robotniczo-chłopskich i
budowanie społeczeństwa socjalistycznego, za pomocą eksponowania wielkości
polskiej kultury i tradycji. Każda wystawa musiała odpowiadać ideologicznym
wyzwaniom epoki (nawet sztuki średniowiecznej), z zatwierdzeniem przez KW PZPR (tj. Komitet Wojewódzki Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej) włącznie, a ideologiczną poprawność
kontrolował aparat partyjny i państwowy. Pracownicy podlegali odgórnemu
nakazowi ideologicznego przeszkolenia związanego
z marksistowską interpretacją posiadanych eksponatów, z udziałem partyjnych sił wykładowych KW PZPR. Koszty
szkoleń pokrywał Departament Muzeów. Dotyczyło to szczególnie
pracowników służby oświatowej. W pierwszych latach nade wszystko ceniono u nich
właściwą postawę ideową i świadomość społeczną, wiedza merytoryczna była na
drugim miejscu.
Biura
Społeczno-Oświatowe, powołane do życia w ramach akcji ogólnopaństwowej
(symptomatyczne, że nie ogólnopolskiej), podjęły socjalistyczny obowiązek czynnego współuczestnictwa w pracy i w
walce narodu budującego podwaliny trwałego pokoju i ustroju sprawiedliwości
społecznej. W toruńskim Muzeum utworzono je w 1950 roku. Załęska pisała, iż
biuro to wychodzi niejako naprzeciw pragnieniom mas zadzierzgając
silny węzeł pomiędzy społeczeństwem z muzeum jako instytucją naukowo-kulturalną,
bowiem masy pracujące oczekują właściwej interpretacji każdego zabytku
muzealnego tak, aby nie był w ich świadomości oderwany od życia, a przeciwnie –
związany nierozerwalnie z procesem rozwoju dziejowego. Wykładnię toruńskiego rozumienia
ideologicznej służby społeczno-oświatowej, zgodnie z odgórnymi wytycznymi, oraz
kwintesencję muzeum socjalistycznego, dał Stanisław Gniazdowski[5]. Jego artykuł to doskonały
przykład skażonego ideologią widzenia dziejów muzealnictwa i – szerzej –
historii[6]. Autor pisze m.in.: Naukowa interpretacja zabytków jest czołowym zadaniem instruktorów.
Interpretacja marksistowska wystawionych eksponatów jest wypracowywana na
wspólnych zebraniach wszystkich pracowników naukowych muzeum – i jest koroną
wieńczącą ich skomplikowaną i trudną pracę. Teraz dopiero, uzbrojony już w oręż
walki, musi instruktor być dobrym dydaktykiem, pedagogiem, wychowawcą.
Centralna
Składnica Muzealna Ministerstwa Kultury i Sztuki w Kozłówce jako element
gospodarki planowej sterowanej centralnie i rezerwuar
dla sieci muzealnej.
Ministerialna Składnica zasilana była
przez muzea, które oddawały jednorazowo nawet po kilkaset obiektów, głównie
malarstwo niemieckie, ale również zabytki rzemiosła artystycznego i inne.
Selekcji dokonywano m.in. na podstawie wytycznych Naczelnej Dyrekcji Muzeów z
1951 roku, argumentując zwykle, że chodzi o obiekty nie posiadające wartości
artystycznej czy muzealnej.
O zabytkach oddanych przez toruńskie
Muzeum Załęska pisała: W związku z licznymi zmianami, które zaszły w
zapisach inwentarzowych (…) [m.in.]
z powodu wykreślenia przeważnej części obiektów nie posiadających wartości
artystycznej czy muzealnej i przekazania ich antykwariatom państwowym DESA oraz
Państwowej Składnicy Muzealnej, zdecydowano przepisanie
inwentarzy do nowych ksiąg[7].
Szkoda, że nie pozostały chociaż inwentarzowe zapisy dotyczące muzealiów
utraconych.
Otrzymaną masę towarową (sic) obiektów
niemuzealnych i niezabytkowych Składnica selekcjonowała: komisja
kwalifikacyjno-szacunkowa (oczywiście centralna, w Warszawie) wybierała zabytki
dla innych muzeów, dla przedsiębiorstwa Desa oraz do swojej dyspozycji, czyli
głównie dla przedstawicieli władzy
ludowej. Zdarzały się od odstępstwa od decyzji komisji.
Przekazy
z Muzeum w Toruniu do Składnicy dokumentują 3 zachowane, acz niepełne, protokoły
– z lat 1957 i 1958[8]
(sic). W dokumencie z września 1958 roku wymieniono 80 pozycji (obrazy), m.in. kompozycję
Adolfa Gustava Schlabitza Bawarczycy / Tyrolczycy [il. 1]. Kiedy odnalazłam malowidło jako
oferowane na aukcjach Sotheby’s w 2007 i 2008 roku, byłam zaskoczona – na tym
etapie pracy (I 2009) nie wiedziałam, że Muzeum świadomie i celowo pozbyło się
niemal całej Miejskiej Galerii Malarstwa z czasów okupacji. Nikt z muzealników
nie wiedział. Obraz oddany przez Muzeum do Składnicy trafił zapewne do Desy, a
ta mogła go legalnie sprzedać. Na aukcji w Sotheby’s osiągnął cenę
kilkudziesięciu tysięcy euro.
Desa, przedsiębiorstwo utworzone na mocy
Zarządzenia Ministra Kultury i Sztuki z 3 kwietnia 1950 roku, miało być
prowadzone w ramach narodowych planów gospodarczych, według zasad
rozrachunku gospodarczego. Minister
Kultury i Sztuki zarządził m.in. protokolarne przekazanie Przedsiębiorstwu
majątku nieruchomego w zarząd i użytkowanie, a majątku ruchomego
na własność. Te ruchomości – podstawa handlowej oferty Desy, to nie tylko
post-muzealne zabytki, ale także obiekty z mienia poniemieckiego, m.in. ze
składnic-zamków: Paulinum w Jeleniej Górze i Narożno w Bożkowie. „Rynkowy” obrót Desy dotyczył także
przydzielonych jej obiektów z mienia poniemieckiego i podworskiego,
traktowanych równorzędnie[9]
(sic).
Kontakty wzajemne Desa – muzea nie były
łatwe. Desa uważała, że muzea zawyżają wyceny oddawanych muzealiów, co powoduje
zaleganie towaru w magazynach, zaś
muzea skarżyły się na zbyt wysokie ceny zabytków, które chciały od Desy
zakupić. Zdarzały się interwencje na szczeblu centralnym. W 1953 roku dyrektor
Centralnego Zarządu Muzeów wystąpił do wiceministra kultury (Jana Wilczka) z
postulatami: w wypadku, gdy w P. P. Desa trafiają się obiekty o charakterze
muzealnym, na posiadaniu których zależałoby muzeom, (…) a nie możemy ich zakupić ze względu na bardzo ograniczone
kredyty, należałoby znaleźć taką formę, która pozwalałaby na nabywanie przez
nas pewnych obiektów tytułem ekwiwalentu za przedmioty przekazywane
nieodpłatnie. Należałoby również, aby przedmioty przechodzące przez P. P. Desa,
a nie pochodzące z muzeów, były co pewien czas udostępnione do kontroli i
przejrzenia specjalnym urzędnikom (…) celem ew. wyboru i
pierwokupu. Zwróćmy uwagę – urzędnikom.
Takie postępowanie z muzealiami – oddać
„nieprzydatne” i płacić, często wysokie ceny, za pożądane obiekty – trzeba
ocenić jako co najmniej nieracjonalne. Było ono jednak zgodne z regułami
socjalistycznej gospodarki planowej oraz z centralnie wyznaczanymi trendami.
Zabytki
przekazane przez Muzeum toruńskie do Desy, m.in. obrazy ze Städtische Gemäldegalerie.
Po 1945 roku w programie Muzeum
toruńskiego, zideologizowanym podobnie jak w całej Polsce, nie mieściły się
zbiory obce narodowo i ideowo. Oddawanie niechcianych muzealiów wymuszały też
ministerialne i partyjne dyrektywy, aby wszystkie zbiory wykorzystywać, tj.
eksponować, a jeśli to nie jest możliwe – oddawać je tam, gdzie mogą spełnić
swoją rolę dla dobra socjalistycznej ojczyzny. Rada Muzealna przy Ministrze
Kultury i Sztuki w 1953 roku stwierdziła: Należy kategorycznie i
konsekwentnie realizować planową gospodarkę zbiorami muzealnymi w skali
ogólnopaństwowej, wyrażającej się przede wszystkim w przekazywaniu materiałów
zabytkowych z magazynów do ekspozycji w innych muzeach.
Przekazów toruńskich muzealiów
bezpośrednio do Desy dotyczą 2 protokoły: z 1951 i 1954 roku[10], ale trafiały one do Desy
także za pośrednictwem Centralnej Składnicy Muzealnej, jak wspomniany obraz
Schlabitza.
Pierwsze zarządzenie Ministerstwa o
wydzieleniu toruńskich obiektów niemuzealnych i przydzieleniu (sic) ich Desie,
wydano krótko po utworzeniu firmy, 6 września 1950 roku. A już w listopadzie
Muzeum Pomorskie otrzymało przynaglenie do wydania masy towarowej.
Jak wyglądała w Toruniu procedura usuwania
zbędnych muzealiów? Pierwszy spis wytypowanych prac Muzeum wysłało do
Ministerstwa 25 stycznia 1951 roku, do ich selekcji Desa wskazała swoich
przedstawicieli. Odebrali oni 93 zabytki z tego spisu, które mieli dostarczyć
na posiedzenie komisji kwalifikacyjno-szacunkowej w Warszawie. Przejęcie
obiektów opóźniało się, Muzeum monitowało Desę, że obiekty (…) są często przegrupowywane w obrębie
gmachu, co wpływa ujemnie na ich stan zachowania. Dyrektor Desy
odpowiedział: Ze względu na przepełnienie naszych magazynów przedmiotami
zwiezionym z terenu i wynikający stąd brak możliwości przejęcia dalszych partii
przedmiotów – nie możemy w tej chwili przystąpić do zwózki przedmiotów
wyselekcjonowanych w Waszym Muzeum. Ostatecznie Desa zaakceptowała
przejęcie tylko 39 zabytki z 93 wskazanych, rezygnując z pozostałych jako
bezwartościowych pod względem artystycznym i handlowym (sic). Co uznano za
bezwartościowe? Były to m.in. portrety: Fryderyka Wielkiego, Fryderyka Wilhelma
III i IV. W selekcji obrazów trudno dopatrzeć się konsekwencji: np. większą
część prac Karla Hemmerleina oddano (do Desy i Składnicy), pozostawiono jednak
– acz tylko niektóre – kopie portretów znanych torunian (Hermanna Balka,
Mikołaja Kopernika, Heinricha Strobanda) i kilka innych kompozycji (np. Portret żony artysty, Akt).
Jeszcze ciekawostka – a raczej socjalistyczna
„norma” – z 39 przejętych zabytków Ministerstwo nakazało 14 zatrzymać do dyspozycji Centralnego
Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków oraz
departamentu Budżetowo-Gospodarczego MKiSz (obrazy, szafki, biurko,
zegar stojący). Zbieżność w czasie tej decyzji z przybyciem opóźnionego
transportu Desy doprowadziła do awantury. Kierownik delegatury Desy stwierdził:
Ponieważ do dnia dzisiejszego nie zostaliśmy przez Muzeum oficjalnie
powiadomieni o decyzji wstrzymującej wydanie towaru, prosimy o
potwierdzenie nam tej wiadomości na piśmie, z podaniem motywów decyzji.
Jednocześnie musimy stwierdzić, że przekazanie komisyjne przedmiotów nastąpiło
na wyraźną prośbę i naleganie muzeum, które pragnęło pozbyć się zbędnych
obiektów. W związku z tym Delegatura poniosła koszty delegacji służbowych,
specjalnie wysłanych z Gdyni do Torunia oraz z Bydgoszczy do Torunia,
przedstawicieli. Natomiast nieuprzedzenie nas o decyzji zatrzymania
najcenniejszych stosunkowo przedmiotów naraziło nas na niepotrzebne koszty
transportu samochodowego, zupełnie nieopłacalnego w stosunku do wagi i wartości
handlowej przedmiotów wydanych, których większość stanowiło kilkanaście
współczesnych niemieckich portretów o wartości dykty, na której były namalowane. Bez komentarza.
Niekompletnie zachowane dokumenty
utrudniają zrozumienie, dlaczego niektóre zabytki spisane jako oddane, wciąż są
w zbiorach[11].
Zapewne komisje szacunkowe zbyt nisko oceniły ich „przydatność”. Brak także
danych do rekonstrukcji samego procesu decyzyjnego dotyczącego usunięcia
eksponatów Städtische Gemäldegalerie, stworzonej przez hitlerowskiego okupanta,
ale przecież dla miejskiego Muzeum[12].
Obrazy ze Städtische Gemäldegalerie,
utraconej wskutek decyzji władz Muzeum, Bogusław Mansfeld określił jako dzieła
na ogół dobrze ukazujące główne tendencje artystyczne i cenionych twórców[13]. Niemal
pół wieku wcześniej Załęska pisała, iż kolekcja ta była zakupiona
przez okupanta w celu zniemczenia Muzeum[14],
a dzieła wybierano tak, aby wystawiać w przyszłości same niemieckie obiekty[15]. Trudno odmówić racji – obojgu. Były
w tym zespole dzieła dobrej klasy, cenionych twórców, ważne dla kształtowania
niemieckiej kultury narodowej, m.in. malarzy z kręgu monachijczyków, także
malarzy austriackich, czeskich, przedstawicieli różnych tendencji stylowych. Ich
doborem kierowały kryteria nie tylko artystyczne, ale też cele ideologiczne i
propagandowe (opór przeciw sztuce zdegenerowanej, dowodzenie przynależności
Torunia do niemieckiej ojczyzny)[16]. Ideologia kontra
historia – odwieczny dylemat. Trzeba jednak podkreślić, że wśród
fotograficznych wizerunków prac z Galerii trudno znaleźć dzieła o treściach propagandowych.
Obraz Hansa Thoma z toruńskiej galerii, za: http://4.bp.blogspot.com/-euOOwhBaT2g/U58EyJ8pR7I/ AAAAAAADd8c/QUxgIZgLlg4 /s1600/Hans+Thoma+Tutt'Art@+%282%29.jpg |
Pozbycie się Städtische Gemäldegalerie to
dla instytucji muzealnej wielokulturowego miasta znaczna strata. A używając tylko
wyznaczników finansowych, (choć ze świadomością, że wówczas rynek sztuki w
Polsce nie istniał) – wymierna także finansowo. Świadczą o tym ceny
odnalezionych na rynku antykwarycznym obrazów z toruńskiej galerii: Schlabitza Bawarczycy – kilkadziesiąt tys. euro (2007,
2008 r.), Carla Scherresa Pejzaż –
31.000 zł (2000 r.) [il. 2], a także
ceny innych, porównywalnych prac artystów, których obrazy były w tym zbiorze:
Adolfa Schreyera Polowanie – 400.000 dolarów (2005 r.), Josepha
Wengleina Pejzaż z rzeką – 80.000 euro (po 2000 r.).
Zabytki
oddane z Muzeum do innych instytucji (1947-1958): Żydowskiego Instytutu
Historycznego w Warszawie, Muzeum Kultur Ludowych w Młocinach, Wydziału Sztuk
Pięknych UMK, toruńskiego teatru, Stowarzyszenia Architektów Polskich.
Bezpośrednio po II wojnie światowej Muzeum
oddawało także obiekty pozyskane w okresie okupacji lub bezpośrednio po jej
zakończeniu, dla których w swoich zbiorach nie miało zastosowania.
Żydowski Instytut Historyczny przy
Centralnej Komisji Żydów w Polsce otrzymał zespół judaików z miejscowej
synagogi (1949 r.) – około 120 przedmiotów
żydowskiego kultu religijnego (wyroby ze srebra, miedzi, mosiądzu, tory, szaty
liturgiczne, futerały do tor), z końca XIX w. i początku XX w. Formalnie
był to depozyt Naczelnej Dyrekcji Muzeów i Ochrony Zabytków. W korespondencji z
Ministerstwem dyrektor Muzeum Jerzy Remer stwierdził (1949 r.), iż przedmioty te nie posiadają żadnej
wartości muzealnej, a na kwerendę Ministerstwa na temat dziejów
Żydów w Polsce do 1939 roku Muzeum odpowiedziało, że nie posiada żadnych
judaików o wartości muzealnej.
Muzeum pozbyło się tych zabytków, a
niebawem nie lepszy los spotkał je u beneficjenta – w latach 60. XX w. części z
nich już w ŻIH nie było (sic). Czy trafiły do Składnicy Muzealnej lub Desy?
Jako regionalistka żałuję, że naczynia i sprzęty z toruńskiej synagogi nie mogą
być eksponowane w lokalnym muzeum wielokulturowego niegdyś miasta.
W 1950 roku do Muzeum Kultur Ludowych w
Młocinach przekazano 397 obiektów z zakresu etnografii pozaeuropejskiej, z
kolekcji Coppernicus Verein für
Wissenschaft und Kunst.
Inne przekazy, oprócz Desy i Składnicy,
trafiły do instytucji niemuzealnych, których charakter sugeruje sposób ich
wykorzystania: do scenografii (teatr), ćwiczeń malarskich (Wydział Sztuk
Pięknych UMK), aranżacji wnętrz (Stowarzyszenie Architektów Polskich)[17].
***
Historia powojennego ruchu zabytków z
Muzeum toruńskiego, zgodna z zasadami planowej gospodarki socjalistycznej,
pokazuje, jak zmieniły się w muzealnictwie normy i priorytety. Trudno
zaakceptować przesłanki dawnych decyzji o upłynnianiu muzealiów, choć
tłumaczyła je ówczesna ideologia, centralne sterowanie i system nakazowy. Nawet
o wartościach artystycznych i muzealnych dzieł lub ich braku decydowano
centralnie (sic). To urzędnik miał moc sprawczą uznania, co jest zabytkiem, a
co tylko towarem do zbycia. Trudno uwierzyć, że działo się to nie tylko przed
„odwilżą”, ale jeszcze u schyłku lat 50. XX w., a do tego z udziałem
doświadczonych muzealników. Tak pozbyliśmy się licznych zabytków, cennych także
w wymiarze regionalnym (judaika).
Cytat z epoki: Obecne nasze muzea są wielką zdobyczą pracującego ludu, są widomą
oznaką rosnącego w naszym kraju socjalizmu, są wielkim osiągnięciem Polski
Ludowej. Toteż stałe, przynajmniej raz w miesiącu, odwiedzanie modyfikowanych,
reorganizowanych i bogaconych dzięki Rządowi Polski Ludowej muzeów - winno stać
się potrzebą i nawykiem każdego obywatela[18]. Dziś nasze muzea są… –
no właśnie, jak obecnie dopełnić to zdanie? Są dofinansowane, bywają
zmodernizowane – dzięki funduszom Unii Europejskiej, rozwijają się, pracują na
rzecz edukowania aktywnych odbiorców kultury. Jest świetnie – prawie jak u
Gniazdowskiego. O tym, jak świetnie, zapewne będzie traktował I Kongres
Muzealników Polskich, największe tego rodzaju wydarzenie w Europie. Jego celem
ma być m.in. przedstawienie
fenomenu polskich muzeów, znaczenia pracy muzealników i wartości
zgromadzonych muzealiów[19]. Ale jest też szara strefa – zaniedbań
i zaniechań, niewykorzystania potencjału, patologii w zarządzaniu. Mówi się o
tym niechętnie, o ile w ogóle. Ignorowanie problemów nie sprawi, że znikną,
podobnie jak przemilczanie niechcianych faktów (tu przedstawionych) nie sprawi,
że zostaną wymazane z pamięci dziejów.
Tym sposobem wróciliśmy do wątku
relatywizmu, będącego – w największym uproszczeniu – swego rodzaju „odmianą
teorii względności”. Na nasze postrzeganie opisanych tu wydarzeń i decyzji
wpłynął czas, zmiana systemu politycznego, przewartościowania kulturowe. Trzeba
jednak odróżnić relatywizm historyczny od zakłamywania historii, które jest
albo oznaką braku profesjonalizmu albo formą propagandy. Trawestując klasyka
Gniazdowskiego powiem: oby ideologiczna interpretacja dziejów nigdy nie była
już koroną wieńczącą skomplikowaną i trudną pracę
muzealnika. I nie
tylko muzealnika.
Reinterpretacja
historii to nie relatywizm, bo wciąż chcemy wiedzieć więcej i uczyć się. Jednak
podstawowe problemy historiografii: czy istnieją fakty historyczne i czy można
pisać obiektywną historię, daleko wykraczają poza ten zaledwie przyczynek do
dziejów toruńskiej kultury.
[1]
Na podstawie: Katarzyna Kluczwajd, Zagrabione, utracone muzealia toruńskie i
inne zabytki miejscowe. O stratach wojennych Muzeum w Toruniu, ale i o
powojennej „planowej gospodarce muzealiami”, mps, Muzeum Okręgowe w Toruniu
(2010-2011).
[2]
Halina Załęska, Muzeum Pomorskie w Toruniu. Jego historia i działalność
(1861-1951), Toruń 1952, s. 5.
[3] Tamże.
[4]
Np. Halina Załęska, Ceramika – techniki produkcji. Przewodnik wystawy,
Toruń 1954. Tu ciekawe (ideologicznie) cytaty. Gwoli przypomnienia – cenzura działała do 1990 roku.
[5]
Stanisław Gniazdowski, Muzeum w służbie społeczeństwa, Toruń 1952.
[6] Tamże.
Autor opisuje m.in. ideologiczne i klasowe różnice w pojmowaniu roli muzeów w czasach
PRL-u i przed rokiem 1939:
Przewodnicy
w muzeach kapitalistycznych. Ongiś,
w burżuazyjnych muzeach przewodnikami (często z numerami na piersi) byli woźni
lub pracownicy bez żadnego fachowego przygotowania, umiejący podać zwiedzającym
jedynie nazwę, autora, ewentualnie datę powstania wystawionego obiektu. Była to
wyuczona na pamięć „lekcja”, recytowana bez wnikania i zrozumienia istotnych
wartości kulturalnych, tkwiących w zabytkach, i bez zrozumienia potrzeb
zwiedzającego.
Instruktorzy
społeczno-oświatowi w muzeach socjalistycznych. Każdy z instruktorów, przed
przystąpieniem do oprowadzania zwiedzających, musi gruntownie poznać wystawione
zabytki, ich dzieje, wartość estetyczną - i co najważniejsze: ich rolę i
znaczenie społeczne. W tym celu obowiązuje dokładne opanowanie przez
instruktora struktury ekonomicznej poszczególnych epok, historii ruchów i walk
społecznych oraz historii prądów politycznych, ideologicznych, filozoficznych,
artystycznych itp.
[7]
Halina Załęska, Sprawozdania z działalności Muzeum w Toruniu za lata
1945-1961. Dział Sztuki, Rocznik Muzeum w Toruniu, 1, 1962, z. 2, s. 9-51, s.
26.
[8]
Szczegóły dotyczące dokumentacji – zob. przyp. 1.
[9]
Najlepszy okres Desy to lata 70. XX w., kiedy funkcjonowało 17 galerii, 19
antykwariatów i 19 tzw. salonów mieszanych (w mniejszych miastach). Po
demokratycznych przemianach 1989 roku to przedsiębiorstwo gospodarki
socjalistycznej musiało ulec przekształceniom: nastąpił podział na dwie firmy
(1991) i prywatyzacja.
[10]
Szczegóły – zob. przyp. 1.
[11]
Np. Karla Hemmerleina kopia Portretu Heinricha Strobanda, Maxa Kaufmanna obraz Przed
drzwiami domu i inne.
[12] Zob.
referat z pierwszej sesji cyklu Stare i
„nowe” dziedzictwo Torunia (2012 r.): Katarzyna Kluczwajd, Städtische Gemäldegalerie 1941-1944.
Muzealna Miejska Galeria Malarstwa z okresu okupacji hitlerowskiej i jej
historia, [w druku: Acta Universitatis Nicolai Copernici].
[13]
Bogusław Mansfeld, Sztuka od XIX do początku XXI wieku, w: Anna
Błażejewska, Katarzyna Kluczwajd, Bogusław Mansfeld, Elżbieta Pilecka, Jacek
Tylicki, Dzieje sztuki Torunia, Toruń 2009, s. 365-509, s. 433.
[14]
H. Załęska, Sprawozdania z działalności Muzeum…, jak w przyp. 7, s. 10.
[15]
Halina Załęska, Stulecie zbiorów muzealnych w Toruniu, Rocznik Muzeum w
Toruniu, 1, 1962, z. 1, s. 9-34, s. 27.
[16]
O galerii – zob. przyp. 12; Piotr Birecki, Sztuka
w Toruniu w okresie okupacji hitlerowskiej 1939-1945, Toruń 2012, s. 80 nn.
[17]
Więcej informacji – zob. przyp. 1.
[18]
S. Gniazdowski, Muzeum w służbie…,
jak w przyp. 5.
[19] Internet,
http://e-pik.prawodlapraktykow.pl/aktualnosci/2014/08/kongres-muzealnikow-polskich-odbedzie-sie-wiosne-2015-r,
odczyt 2.02.2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz